Autor |
Wiadomość |
|
Wysłany: Nie 16:19, 07 Sie 2011
|
Właśnie, Migota, co to miało znaczyć. Co z tego, że jesteś opytmistką. To nie znaczy, że nie zrozumiesz w pewnej części np. burleski.
Właściwie optymizm nijak się ma do tego tematu. Bo to jest temat burlleski. Jest on o akceptacji. Wydaje mi się, burlleska, że może po prostu nie znalazłaś jeszcze tego czegoś w życiu, co pozwoliłoby Ci siebie zaakceptować.
Zresztą, Migotka, ja Ciebie rozumiem tak na prawdę - bardzo często stwarzam pozory osoby takiej, jaką Ty jesteś- jak to napisałaś, cieszysz się z zycia, czerpiesz, jesteś raczej radosna i możliwe, że silna. Co nie znaczy, że np. ja jestem słaba, czy inna smutna osoba. Bo od tygodnia targa mną smutek ; )
I wiem, że głupi ludzie wezmną mnie za głupią. Często bierze się ludzi bez większych problemów za płytkich. Czy coś w tym stylu. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. Nie mam zamiaru pisać o tym 1233 zdań, skoro to jest chyba jasne.
Ludzie krzywdzą siebie nawzajem. Potem rodzą sie braki akceptacji.
Ja jestem osobą - która sama huśta się na huśtawce. Raz patrzę w lustro i się tak kocham, że jestem królową świata, miss world, a innym razem widzę, że jestem gruba, brzydka, albo cos innego jeszcze wymyślam.
Czyli Wasze przedstawione problemy nie są mi obce,na prawdę. I cieszę się z tego powodu.
Np. ja przez brak akceptacji do swojego ciała zamierzam sobie zrobić operacje plastyczną.
Wcześniej miałam też problemy z akceptacją swojego charakteru, osobowości. ego. Otóż chodziłam do róznych psychologów, by to skorygować. Co się okazuje - taka jestem, albo mnie akceptujecie, albo nie. Psycholog mi nie pomaga, jestem ponad to, hehe. Leki może mi pomogą, na stres, od września zobaczymy - jak mnie zeżre stres, to idę do psychiatry.
Wracając do psycho - miałam kompleksy z powodu mojej wybuchowości, a czasem nadmiernej senności, do tego nie potrafię się skupić na wielu sprawach, mam chaos, jestem chaosem, nawet pisząc tego posta mam problemy.
I tutaj często spotykam się z tym, że jestem nierozsądna, czy głupia.
Możliwe.
Ale ja mam to już gdzieś.
Pozdrawiam ; ) |
|
|
|
Wysłany: Sob 21:34, 06 Sie 2011
|
Wiecie co, kwestia jest ciekawa, a rozmowy o problemach zbliżają. Ale widze, że wy nie macie tego problemu i normalnie pozazdrościć. Ja natomiast codziennie z tym walczę, więc chciałam po prostu zobaczyć jak to u was jest.
Opluwana napisał: |
Lubię patrzeć do lusterka i myślę sobie... ten w lustrze to NA SZCZĘŚCIE ja! Ale nie zawsze tak było... jako nastolatka (bo teraz mam już ponad 20 latek) byłam strasznie zakompleksiona. Praktycznie nic mi się w sobie nie podobało. Byłam bardzo wysoka, a do tego miałam (i mam nadal) nieco za duży nos... Bez przerwy o tym myślałam, wydawało mi się, że nikt nigdy się we mnie nie zakocha bo jestem na to za brzydka. I rzeczywiście zakochałam się w chłopaku, który mnie odepchnął. Domyślam się, że to przez mój wygląd, nie podobałam mu się. On był w odróżnieniu ode mnie wyjątkowo piękny, no i miał mały słodki nosek... Nienawidziłam wszystkich, którzy mnie wtedy pocieszali i mówili: wygląd się nie liczy, ważne jest wnętrze. Strasznie mnie to wkurzało. Przecież gdybym była ładniejsza mogłabym chodzić z tym chłopakiem!
Teraz wiem, że mieli rację...
Tamten chłopak okazał się skończonym kretynem i bardzo się cieszę, że nic z tego nie wyszło. Na pewno przeżyłabym rozczarowanie, a tak ominęlo mnie to. Leciałam na jego wygląd, który totalnie mi przysłonił jego płytki charakter. I pewnie tak samo jak on, niedoceniałam kogoś fajniejszego, bo patrzyłam tylko na tego pięknisia. |
Świetny przykład na to jak samoocena wpływa na postrzeganie ludzi, właśnie o to mi chodziło. Czasami próbuję do siebie dotrzeć i właśnie takie opowieści najczęściej otwierają oczy. Czasami można bardzo kogoś gloryfikować mimo że ta osoba wcale nie jest taka wspaniała, ale to wszystko ma źródła w kompleksach...
tak temat rzeka.
Czasami mnie przeraża że człowiek bywa taki marny, ograniczony swoimi nawykami, szablonami myślenia, kompleksami właśnie, podświadomością, naturą... to mu często nie pozwala prowadzić zycia takiego, jakby chciał. Ja chyba za często chciałabym być inna, w zasadzie odwrotna od tego kim jestem teraz i skupiam się na tym obrazie, wyidealizowanym, zamiast na tym, kim jestem faktycznie.
I imponują mi ludzie prawdziwi, silni, mający swój świat. Rzadko lubię kogoś za wygląd. Też staram się akceptować innych. Dla mnie ważniejsza jest osobowość i czasem osobowość z wyglądem tworzy taką mieszankę wybuchową, tak niemożliwie współgra...
Też miałam piękność w klasie, każdy ją kojarzył, każdego pociągała... ale dla mnie ona była trochę nijaka. Gdyby nie była tak ładna - nikt by na nią nie zwrócił uwagi, tak myślę. Na to nie ma reguły.
Ogólnie UWIELBIAM silne, kolorowe, żywotne, odważne osobowości, z charakterem, ale też jakąś pasją i mądrością życiową. Znające siebie, inteligentne. To jest świetne. |
|
|
|
Wysłany: Pią 10:09, 05 Sie 2011
|
Opluwana napisał: |
A ja uważam, że trzeba rozmawiać o swoich problemach i kompleksach. To co powiedziane przestaje nas męczyć. |
Masz rację, głupio się wypowiedziałam.
Jestem optymistką, należę do osób pozytywnie nastawionych do siebie i innych. Moja mama jest taka sama i chyba po niej to odziedziczyłam. Staram się być miła dla wszystkich, ale mimo to wiem, że są osoby, które mnie nie lubią. Właśnie za to, że taka jestem...
Dokładnie te same cechy, które jednych przyciągają, innych mogą odpychać. Nie ma możliwości żeby wszystkim dogodzić. Dlatego nie warto się dopasowywać do innych za wszelką cenę, szukać akceptacji u wszystkich.
Nieraz bywa tak, że jesteście w porządku a ktoś jest nie fair, dlatego nie ma sensu obwiniać siebie. Trzeba zaakceptować, że nie mamy wpływu na wszystko co się dzieje wokół nas.
Najpiękniejsza dziewczyna, którą znałam była przy okazji nagłupszą i najbardziej wkurzającą osobą jaką znałam. Koleżanka z klasy. ^^ Każdą wolną chwilę spędzała przed lusterkiem, na przerwach ciągle do lustereczka patrzyła, jak szła ulicą to oglądała się na szyby wystaw, żeby się przejrzeć. Wyobrażałam sobie, że gdy wraca do domu to nic nie robi, tylko siedzi przed lusterkiem i cały dzień wyciska sobie syfy albo depiluje brwi. Zmieniała facetów bardzo często i lubiła się tym przechwalać, ale podejrzewam, że tak naprawdę to oni zmieniali ją. Który inteligentny facet wytrzymałby z taką pustą lalą zapatrzoną w siebie, bez żadnych zainteresowań i pasji?
Same pomyślcie: wolałybyście przystojniaka zakochanego w sobie, czy przeciętnego chłopaka z którym można o wszystkim pogadać?
Kiedyś było tak, że podobał nam się ten sam facet... ale tak się składa, że on znał się świetnie na muzyce, o czym ona nie miała pojęcia. Powiedziała mu, że Joy Division są beznadziejni - to tak jakby pierdnęła przy nim (on akurat był wielkim fanem Joyów). Potem ja z nim porozmawiałam i zupełnie inaczej nam się gadało. Co z tego, że ona była ładniejsza. To ja słuchałam Joy Division, nie ona.
Zgadzam się z przedmówczynią, że uroda nie zawsze idzie w parze z atrakcyjnością. Tę dziewczynę, wyżej opisaną przeze mnie, zgubiło ślepe samouwielbienie. Wydawało jej się, że jest chodzącą doskonałością dlatego czuła niechęć do doskonalenia się. Przykład osoby, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa.
Zauważcie, że nasza niedoskonałość może być ochroną przed czymś takim. Nie ma ideałów są tylko ludzie którzy się za nie mają. |
|
|
|
Wysłany: Pią 10:04, 05 Sie 2011
|
A ja uważam, że trzeba rozmawiać o swoich problemach i kompleksach. To co powiedziane przestaje nas męczyć.
Lubię patrzeć do lusterka i myślę sobie... ten w lustrze to NA SZCZĘŚCIE ja! Ale nie zawsze tak było... jako nastolatka (bo teraz mam już ponad 20 latek) byłam strasznie zakompleksiona. Praktycznie nic mi się w sobie nie podobało. Byłam bardzo wysoka, a do tego miałam (i mam nadal) nieco za duży nos... Bez przerwy o tym myślałam, wydawało mi się, że nikt nigdy się we mnie nie zakocha bo jestem na to za brzydka. I rzeczywiście zakochałam się w chłopaku, który mnie odepchnął. Domyślam się, że to przez mój wygląd, nie podobałam mu się. On był w odróżnieniu ode mnie wyjątkowo piękny, no i miał mały słodki nosek... Nienawidziłam wszystkich, którzy mnie wtedy pocieszali i mówili: wygląd się nie liczy, ważne jest wnętrze. Strasznie mnie to wkurzało. Przecież gdybym była ładniejsza mogłabym chodzić z tym chłopakiem!
Teraz wiem, że mieli rację...
Tamten chłopak okazał się skończonym kretynem i bardzo się cieszę, że nic z tego nie wyszło. Na pewno przeżyłabym rozczarowanie, a tak ominęlo mnie to. Leciałam na jego wygląd, który totalnie mi przysłonił jego płytki charakter. I pewnie tak samo jak on, niedoceniałam kogoś fajniejszego, bo patrzyłam tylko na tego pięknisia.
Miałam kiedyś piękną koleżankę. Przypominała mi nieco urodą Marilyn Monroe.
Miała piękne kasztanowe włosy i cudowne loki, idealną porcelanową cerę. Strasznie lubiłam na nią patrzeć i myślałam sobie: chciałabym tak wyglądać. Niestety, ta dziewczyna totalnie się niedoceniała. Nie widziała swojego piękna. Jej idolką nie była Marilyn tylko Jennifer Lopez i do niej starała się upodobnić. No i zaczęło się... zafarbowała włosy na kruczoczarno i prostowała je z nienawiści do swoich loków, zaczęła chodzić na solarium i niszczyć swoją piękną cerę. Dziś nie przypomina już praktycznie wcale tej ślicznej dziewczyny, którą była gdy się poznałyśmy, jest jedną z wielu lasek z podkreślonymi na czarno brwiami-paseczkami... acz w jej mniemaniu pewnie wygląda zajebiście.
To przykład takich bezsensownych kompleksów, które wzięły się z jej braku pewności siebie i głupoty. Przez te historię chcę powiedzieć, że sama uroda nic nie znaczy bez intelektu. Piękna dziewczyna, ale nie potrafiła wydobyć z siebie tego czegoś, nie umiała zadbać o siebie.
Nadal uważam, że jestem od niej dużo brzydsza, ale jestem też od niej dużo inteligentniejsza i dzięki temu jestem atrakcyjniejsza, dzieki temu potrafiłam wydobyć z siebie piękno.
Patrzę na inne moje koleżanki, którym kiedyś zazdrościłam urody... Większość z nich bardzo się zmieniła, szybko wyszły za mąż, wyglądają starzej niż ja. Część zgubiło samouwielbienie, są samotne, wiecznie niezadowolone, nic im się nie podoba. Niektóre z nich są wredne i zawistne, co z tego, że piękne?
Dlatego uroda nie wzbudza mojej zadrości, jest mi obojętna.
Staram się brać ludzi takich jakimi są, nie dodawać im cech ani nie ujmować. Nie należę do osób, które oceniają innych po wyglądzie. Zdarza się, że ktoś mi się nie podoba, ale najczęściej to kwestia tego co mówi o innych, jak się wyraża o różnych sprawach. Nieraz ktoś mnie czymś wkurzył przy pierwszym kontakcie a potem gdy go poznałam okazało się, że jest przemiłą osobą.
Kiedyś poznałam dziewczynę, która powiedziała przy mnie, że nienawidzi Nirvany. Dla mnie Nirvana to coś ważnego i teoretycznie powinnam ją znienawidzić za to co powiedziała. Ale pomyślałam sobie, że każdy ma prawo do własnego zdania, każdemu może się coś nie podobać. Co by to było gdyby wszystkim się podobało to samo? Teraz jest jedną z moich najlepszych przyjaciółek i... udało mi się ją przekonać nie tylko do Nirvany ale i do Hole. Warto dać szansę każdemu i nie skreślać ludzi z błahych powodów. |
|
|
|
Wysłany: Pią 10:01, 05 Sie 2011
|
Błagam, niech to już będzie ostatni temat z cyklu o naszych problemach!!!
Nie zakładajcie takich więcej i kochajcie się! |
|
|
|
Wysłany: Śro 21:24, 03 Sie 2011
|
Ja siebie doceniam, szanuję, lubię, kocham, ale nie akceptuję, a wielu dość ludzi akceptuję jak na moje moje prefe. moja lista.
eh.
to temat rzeka. zbyt rzeka..
ale jakoś wypełnię tymbarkiem, wkrótce, czekam na resztę, pozdro ; * |
|
|
|
Wysłany: Pon 20:37, 01 Sie 2011
|
Może temat dosyć nietypowy (poniekąd psychologiczny), ale ciekawi mnie taka kwestia i chciałabym żebyście odpowiedziały...
Czy możecie powiedzieć że lubicie siebie? Czy akceptujecie siebie, jesteście krytyczne wobec samych siebie, albo w drugą stronę - nienawidzicie siebie, nie umiecie docenić swojej wartości? Czy bywa z tym różnie, raz lepiej raz gorzej?
I czy akceptujecie innych ludzi? Czujecie się na ich tle lepiej czy gorzej, uważacie się za lepsze lub gorsze jednostki od szarej polskiej masy?
Czy zazwyczaj denerwuje was że ludzie są jacy są czy macie na to zlew i bierzecie ich takimi, jakimi są?
http://www.youtube.com/watch?v=sOrXHaOqLL8 |
|
|